wtorek, 15 października 2013

Pieśń o szczęściu - rozdział II

Nagle szeroko rozwarł powieki.
G-Dragon zamrugał i obdarzył go skonfundowanym uśmiechem. Nie sposób było nie zauważyć przeraźliwie rozszerzonych źrenic. Bladą, niemal białą jak papier dłoń położył na ręce kolegi.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty, do cholery, odpierdalasz?! - krzyknął T.O.P.
Lider wypuścił głośno powietrze. Jego spojrzenie stało się nagle trzeźwiejsze, lecz dalej dzieliły je mile od kategorii "normalne". Nie przestawał nienaturalnie szybko oddychać. Wykrzywił odpychająco kontrastujące z kolorem skóry czerwone wargi w groteskowym uśmiechu.
- Gdyby zapytał cię o to samo, to byłbyś zły? - zapytał skruszony niczym nakryte na psocie dziecko. - Człowiek sobie spokojnie zażywa rozkoszy życia, a tu jakiś brzydal przychodzi i krzyczy – zwrócił się do stojącej na szafce lampki.
Choi wciągnął głośno powietrze. Troska pomieszała się z furią. On nie rozumiał, udawał, że nie rozumie co robi. Podciągnął chłopaka za koszulkę, zmuszając do kontaktu wzrokowego. Coś w jego spojrzeniu sprawiło, iż Kwon zadrżał.
- Ciekawe, co powie menadżer na wieść o twoich "życiowych uciechach".
- No przecież mi tego nie zrobisz! - nie miał nawet na tyle przyzwoitości, by przestać protestować. - Choi, to nawet nie jest dawka do naćpania się. Widzisz, nie jestem rozgadany, nie "pogrążyłem się w euforii" - nic, co piszą w tych bzdurnych ulotkach! Po prostu się... odstresowuję.
- Jak... często się tak "odstresowujesz"?
Ji Yong roześmiał się ochryple. Spojrzenie, którym go obdarzył było pełne gorzkiego politowania. Mimo tego, iż to on właśnie był szarpany za koszulkę, odsłonięty na jakikolwiek cios, wyglądał jak osoba, która panuje, wie, po prostu wie coś, o czym Seung Hyun nie miał pojęcia.
- Mój drogi - rzekł protekcjonalnie - naprawdę spędzamy ze sobą wiele, wiele czasu, skoro nie zauważyłeś. Myślisz, że mógłbym zajmować się tym wszystkim - wykonał nieokreślony gest - bez "pomocy"? Niektórzy potrzebuję dziewczyny, inni relaksu, a ja... tego. - Rzucił mu wyzywająco spojrzenie. - Więc... Dalej zamierzasz iść do brzydkich panów z wytwórni?
Drugi raper popatrzył na niego z niedowierzaniem, mieszającym się z obrzydzeniem. Gwałtownie wypuścił dotąd trzymany skrawek ubrania kolegi. Zignorował ciche stęknięcie, gdy ów uderzył w wezgłowie łóżka. Schylił się po woreczek i wraz z nim udał się do łazienki. Dokładnie, metodycznie wysypał zawartość do toalety. Wrócił jedynie po to, by zając się przekopywaniem pokoju przyjaciela.
"Jebane świństwo", jak nazwał przedmiot poszukiwań, rozrzucono praktycznie wszędzie. O ile jeszcze był w stanie zaakceptować obecność narkotyków wśród ubrań, to znalezienie białych tabletek w doniczce uznał za dowód niestałości umysłowej właściciela. Tego typu odkrycia dodatkowo motywowały go, by sprawdzić absolutnie każdą rzecz w pomieszczeniu.
Lider nie przeszkadzał, nie dawał zresztą najmniejszych znaków życia. Prawdopodobnie zażył dragi już dawno temu i teraz nadeszła faza "pokutowania" organizmu. Przynajmniej tak powinno być, jak pamiętał z przeczytanych wieki temu ulotek dotyczących szkodliwości prochów.
- Choi... - stęknął narkoman. - Pomóż mi wstać.
- Nie.
Wyrzucił wszystkie ubrania kompozytora na podłogę. Podczas wnikliwego oglądania każdego z nich w głowie zaświtała zabawna, acz absurdalna myśl - po dzisiejszym dniu mógłby bez problemu zacząć pracować jako kontroler na lotnisku. Staranności i pieczołowitości mogliby pogratulować mu funkcjonariusze Guojia Anquan Bu.
- Dlaczego nie? - Inwigilowany odezwał się po chwili ciszy; chyba musiał zebrać myśli. - Przecież cię nie zjem.
- To ty się najebałeś, ja nie mam nic z tym wspólnego. Jakoś sobie przez te miesiące bycia ćpunem radziłeś bez pomocy, prawda? - Odwrócił się z paskudnym uśmiechem. - Chyba że mi pomożesz i powiesz, gdzie jeszcze trzymasz to świństwo.
- Debilu, ja nie o tym. Zaraz się zerzygam - oznajmił mało elegancko, acz dobitnie.
Wzruszył ramionami. Nie on będzie musiał zmieniać pościel. Z powrotem skupił się na grzebaniu; z zaniepokojeniem jednak słuchał, jak G powoli wstaje i chwiejnym krokiem próbuje przejść do łazienki. Oczywiście wywrócił się. Na niego.
- Czerwona torba i tamte spodnie. - Sprawny inaczej wykazał minimalną chęć współpracy poprzez wskazania przedmiotów ręką. - A teraz pomożesz mi łaskawie wstać?
Starszy mężczyzna zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów. Nie zamierzał dać zrobić z siebie idioty, więc od razu sprawdził wymienione miejsca. Zaśmiał się kpiąco, kiedy nic nie znalazł.
- Oj, Tabi. - Nie musiał nic mówić. - Proszę... Przecież nic z tego nie masz, tak? Po co to robisz?
- Myślę, że menadżer będzie przeszczęśliwy, mogąc podać ci rękę. - Mimo to ujął dłoń, którą ku niemu wyciągnięto i pomógł liderowi wstać. - Ostatni raz pytam: gdzie?
- Dlaczego próbujesz rozwalić mnie psychicznie?
- A jakie to ma znaczenie, skoro i tak rozpierdalasz sobie organizm?
- Rozkład psychiczny, a fizyczny to dwie różne rze... - Filozoficzny wywód przerwało kaszlnięcie. - W każdej chwili mogę rzucić, prawda?
T.O.P popatrzył na niego badawczo. Wyglądał normalnie, no może gdyby nie ta ziemista, niezdrowa cera. I zdecydowanie za rozgorączkowane spojrzenie, które jednak można było zrzucić na karb targającym właśnie Dragonem mdłości.
- Więc rzucisz teraz - rzekł wreszcie niepewnym głosem. - Nie chcę wisieć z tobą nad kiblem ze świadomością, że zataczamy koło.
Lider pokiwał głową z łobuzerskim, zdecydowanie niepasującym do sytuacji uśmieszkiem. Weszli do łazienki chwiejnym, spowodowanym brakiem równowagi kompozytora krokiem. Ten od razu pochylił się nad zlewem, potrząsając głową.
- Jeżeli nie podniecają cię wymiociny, radzę wyjść - wystękał, do ostatniej chwili usiłując stworzyć niepoważną atmosferę. - I weź mi jakieś cholerstwo do odtrucia żołądka.
Drugi raper zignorował próbę utworzenia wesołego klimatu. Zamoczył ręcznik w wodzie, złożył i położył na karku przyjaciela. Sam rozsiadł się wygodnie przy drzwiach. Czekał na jakiś sarkastyczny komentarz, lecz zamiast tego usłyszał niespecjalnie piękne odgłosy związane z wypróżnianiem żołądka. Po chwili obok niego przeleciała pusta mydelniczka, z zatrważającą mocą uderzając w ścianę.
- Mówiłem serio - wydyszał G. - Zapieprzaj po te ziółka. - Umilkł na moment, by powstrzymać kolejną falę torsji. - A potem powiesz mi, po kija tutaj przyszedłeś.
- Ale mam jeszcze masę rzeczy, które chciałbym... obejrzeć - drażnił się.
- Nienawidzę cię - jęknął. Odsunął się od sprofanowanej umywalki i opadł na kolana. - Zaparz mi chociaż, kurna mać, tę herbatę - szafka na górze - bo będziesz potem tłumaczyć, czemu pozwoliłeś mi umrzeć!
Tempo nie miał siły protestować. Z rezygnacją wykonał wszystkie czynności związane z usługiwaniem koledze, po czym opadł na jego łóżko. Podświadomie - a może jednak całkiem świadomie? - pragnął zdenerwować gospodarza.
- Dzięki ci, o Boże, że ten idiota zmądrzał - wycharczał narkoman, praktycznie doczołgując się do posłania. Zamilkł z oburzenia na widok niechcianego gościa. - Miejsce dla chorego!
- Tam. - T.O.P wskazał podłogę z pełnym chorej satysfakcji uśmiechem.
Ji Yong stał, patrząc na niego jak na idiotę. Nie zmieniało to faktu, iż nie mógł nic zrobić - w obecnym stanie pomysł zepchnięcia tamtego z posłania był równie spontaniczny, co niemożliwy do wykonania. Choi z zaciekawieniem obserwował, jak chłopak kluczy po pokoju. Przynajmniej dopóki ów nie wyciągnął szybkim ruchem saszetki i nie przełknął tabletki. 1:0, jasna cholera.
Zeskoczył z łóżka i bez najmniejszego skrępowania uderzył młodszego w brzuch. Brak reakcji. Tryumfalny uśmieszek wokalisty nie zbladł nawet na moment, mimo siły ciosu. Zastosował więc inną taktykę. Ujął kolegę za włosy i zaciągnął z powrotem do łazienki. Tam, nad umywalką, włożył mu dwa palce do ust. To już zadziałało.
Lider odskoczył od niego, niespodziewanie ożywiony. Skrzywił się z obrzydzenia, wycierając usta.
- Nienawidzę cię - warknął. - Nie dość, że mnie odwadniasz, to jeszcze...
- Nie ma za co, przecież to nic takiego, że ratując resztki twojego organizmu, zniszczyłem najlepsze spodnie.



***


Od paru godzin leżeli, nie odzywając się do siebie. Głównie z powodu G, który przyjął strategię ignorowania wszystkiego, co nie było jego telefonem. Seung Hyun nie zamierzał się narzucać, ale równocześnie musiał odrzucić pomysł zostawienia chłopaka samego. Obaj doskonale wiedzieli, iż w pokoju musi się jeszcze znajdować masa prochów, które zostaną natychmiast schowane po wyjściu "pana strażnika". Cóż, pozostało więc skupić się na kontemplowaniu ścian i sufitu - nieustający dźwięk przychodzących sms-ów w cudownym sposób udaremniał próbę zaśnięcia. 
- Powiedz mi, jak lekcje z Young Bae? - Miło, że Kwon jako pierwszy przerwał milczenie. Trochę gorzej, iż od razu poruszył TEN temat. - Nie chcę ci wiecznie ratować tyłka.
- Pierwotnie właśnie po to do ciebie przyszedłem - mruknął niechętnie. - Sprawa polega na tym, że... nie umiem nic - powiedział bardzo szybko, mając nadzieję, że będzie to niezrozumiałe. - Zwyczajnie tego nie czuję.
Młodzieniec wpatrywał się w niego okrągłymi, pełnymi przerażenia oczami. Po chwili to uczucie ustąpiło doskonale widocznej wściekłości.
- Więc bawiliśmy się tutaj tyle czasu, zamiast trenować? - wycedził. - Ty debilu! Przecież mogliśmy już być na sali prób! - teraz już krzyczał. - Jesteś popieprzony, nieodpowiedzialnie popieprzony! - Wymachiwał rękami. - Wstawaj, co tak, kurwa, leżysz! Idziemy, a nie...! Jak możesz tak bardzo nie pojmować znaczenia słowa "priorytet"?! P-R-I-O-R-Y-T-E-T! - przeliterował.
- Priorytety, powiadasz? - mruknął buntowniczo jedyny sprawiedliwy. W obawie o własne życie nie dodał nic więcej, tylko podążył za nowym korepetytorem.
Miał dziwne wrażenie, iż raczej nie będzie za przyjemnie wspominał tych zajęć.



***




Mimo setek krzyków, jeszcze większej ilości poprawek oraz siódmych potów wylewanych przez nauczanego – nic ze szkolenia nie wynikło. Kiedy obaj padli na ziemie około godziny trzeciej, musieli przyznać się do porażki. Fakty jednak nie obchodziły lidera, który prawie umierając, cały czas powstawał. Byłoby to godne pochwały, gdyby nie kazał tego czynić również koledze.
- Dobra… Choreografię już umiesz, ale nic poza tym… Wypadasz jak robot, lecz miejmy nadzieję, że to uznają, bo przecież nigdy nie tańczyłeś jakoś lepiej – bezpardonowo oznajmił Dragon, rozciągając się, by rozruszać zesztywniały kark. – Idź teraz spać, jutro będzie się liczyć to, że w ogóle cokolwiek pamiętasz, a nie jak umiesz przedstawić. Chociaż gdybyś się wczuł, to byłbym bardzo zadowolony, rozumiesz?
Wcale nie wywierał presji. Ni cholery. T.O.P skrzywił się teatralnie, kiedy Kwon wyszedł - był niemal pewien, iż chłopak zobaczył to w wiszącym na ścianie lustrze.
Łaskawie postanowił dać liderowi nacieszyć się ostatnimi chwilami samotności, przez ten czas usiłując jeszcze raz przećwiczyć to, co tłukł przez ostatnie godziny swojego marnego bytu. Niestety, nie potrafił objąć jakiejkolwiek władzy nad kończynami. Wreszcie zrezygnował. "Będzie, co ma być” - przytoczył w myślach stare przysłowie. Nie pożegnawszy się z nikim, opuścił studio.
Ave, Caesar, morituri te salutant.



***



Ji Yong spokojnie zasypiał, gdy nagle usłyszał skrzypienie drzwi. Zbytnio się tym nie przejął - prawdopodobnie to były uczeń udawał się do swego pokoju. Co prawda, nieco zirytował go fakt, że przyjaciel nie został jeszcze dłużej w studiu, by poćwiczyć choreografię, ale postanowił wspaniałomyślnie to wybaczyć. W końcu nie każdy może być perfekcjonistą. Zamknął oczy i spokojnie pozwolił Piaskowemu Dziadkowi wziąć się w objęcia.
Pozwolenie pozwoleniem, Dziadek się nie zjawiał. Nic dziwnego - młody padawan śmiał wtargnąć do łazienki swojego mistrza. I uraczyć go koncertem. Wrażliwe uszy G niemal odpadły podczas wysłuchiwania serii tak marnie skomponowanych, jak i zaśpiewanych utworów. Zakrył twarz poduszką, dumając nad sposobami wyjątkowo brutalnego i długiego zmuszenia przyjaciela do zaprzestania śpiewu. Gdyby jakiś boski piorun jeszcze na wszelki wypadek raczył odebrać drugiemu raperowi język, przeznaczyłby cały majątek na cele charytatywne. 
Niespodziewanie materac osunął się pod wpływem obcego ciała. Lider natychmiast odwrócił się w kierunku szkodnika. Wzmocnił siłę przekazu poprzez zdzielenie poduszką.
- Zajmujesz mi miejsce! - zakomunikował na wypadek, gdyby za duża protista nie miała o tym pojęcia.
Starszy mężczyzna jedynie ziewnął i przewrócił się na drugi bok. Na widok tak jawnego braku szacunku kompozytor z trudem powstrzymał stos obelg, niemal błagający o wypuszczenie na wolność. 
- Ani ja, ani moje łóżko cię tutaj nie chcemy! - zawołał głośno. 
 - Człowieku, wystarczająco już utrudniłeś mi życie, nie musisz jeszcze przy tym katować moich świętej pamięci bębenków… - Tamten stworzył naturalną barierę z zagrabionych poduszkek.
- Chamstwo w państwie! – wykrzyknął, wkładając w ten wrzask całą siłę płuc. – Idź sobie!
T.O.P zignorował tę jakże uprzejmą prośbę. Parokrotne kopnięcia również. Był jak Mur Chiński - niewzruszony, wielki i niesłychanie irytujący. Dragon nie mógł jednak tak po prostu oddalić się z podkulonym ogonem. Już wiedział co zrobi. W tym celu nachylił się nad drugim raperem, by obdarzyć pocałunkiem w policzek. Odwrócenie uwagi - oto podstawa każdej misji!
– Mam nadzieję, że czerpiesz z tego satysfakcję.
Uśmiechnął się pogardliwie do zdezorientowanego Choia. Następnie jednym, szybkim szarpnięciem wyrwał mu kołdrę. Błyskawicznie otulił się nią jak kokonem. O, słodka zemsto!

3 komentarze:

  1. re9jisafjk wieuarjksdvoeiwnjciuwerjnzcxmkiewosdknzfm Dlaczego... tylko... w... policzek?! frejinoofgerjnskzmdxnejdsfmkzx Zła, zła, zła, zła, zła! ;000000000 Nowy rozdział. Nowy rozdział. Nowy rozdział ;________________;

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne!
    Lece czytać następny :)

    OdpowiedzUsuń