sobota, 25 stycznia 2014

Pieśń o szczęściu - rozdział VI

Z okazji tego, że człowiek wylądował na Słońcu po raz pierwszy (gratulacje, Kim!), nowy, szósty rozdzialik, imienia zgadnijciekogo.
Dla tych nieznających się na sucharach:






Och mein, jaki emocjonujący comeback. Zaniedbywałam Was długo, chyba naprawdę za długo, ale cóż robić - należę do grona autoreczek, które prowadzą naraz kilka blogów. I jeszcze zdarza im się prowadzić życie osobiste. Koszmar, nie powiem.


Na nieszczęście dla siły ziemskich i boskich akcja ratunkowa przebiegła sprawnie: Ji Yong nie skonał, oddając romantycznie ducha w ramionach Seung Hyuna. Zamiast tego ocknął się po kilkudziesięciu sekundach; mniej więcej w momencie, kiedy szczerze przerażony T.O.P postanowił przełamać wewnętrzne opory i ratować życie przyjaciela jedyną znaną mu metodą. Mianowicie usta-usta. G niespecjalnie przejął się całym zajściem, w przeciwieństwie do doprowadzonego do stanu przedzawałowego beat boxera. Ruszył do swego centrum zarządzania światem, przez śmiertelników zwanym kuchnią, by wreszcie w spokoju popracować na laptopie.
Problem polegał na tym, że to wszystko było jedynie zamierzeniem. Reszta lokatorów bardzo dbała o to, by dalej nim pozostało. Wszechobecne śmiechy, wrzaski i symulacje różnego rodzaju odgłosów nieszczególnie pomagały w skupieniu się. Długi, przeszywający pisk Dae Sunga, który najprawdopodobniej prezentował Sayace zdolności wokalne, przelał od dawna przeciekającą czarę goryczy.
Lider zamknął laptopa i bardzo powoli udał się w stronę źródła dźwięków. W tym samym tempie podszedł do tworzącego się w salonie zgromadzenia narodowego. Bez ostrzeżenia wyciągnął z tłumu jaskiniowców główną przyczynę zainteresowania - jedyną przedstawicielkę płci żeńskiej. W głowie odnotował, iż powinien pozwolić im sprowadzać legalnie dziwki, bo skoro detaliczna niewiasta tak odciąga ich uwagę...
- Skoro dołącza do nas ktoś o tak niebagatelnym znaczeniu, powinniśmy zmienić rozkład gotowania, nieprawdaż? - wycedził. - Na przykład mianować dzisiaj naczelnym kucharzem... - udawał, że się zastanawia - tę niewątpliwej rangi pannę?
Wyszarpnął ją z pokoju, mimo gniewnych okrzyków i wyrwania się gwałtem zabranej. Zignorował obelgi, uderzenia, nawet szarpanie za włosy, ale na próbę kanibalizmu zareagował agresywnie. Odsunął pogryzioną dłoń i mocno potrząsnął niedoszłym ludojadem.
- Co znowu?! - warknął.
Po raz kolejny odrzuciła włosy.
- Jeżeli nie masz na tyle przyzwoitości, żeby chociaż pierwszego dnia coś zrobić, to podziękuję. - Obdarzyła go pogardliwym spojrzeniem. - Mogę nie jeść.
Uśmiechnął się równie przyjemnie.
- "Nie mam na tyle przyzwoitości..."? - powtórzył. - Jestem zawiedziony. Myślałem, że zakładasz, że nie mam żadnych zalet.
Praktycznie wrzucił ją do kuchni, nie dając czasu na odpowiedź. Zmierzyła go gniewnym wzrokiem, ale jedynie zacisnęła usta. Nie ruszyła się z miejsca, chyba wychodząc z założenia, iż nie może jej do niczego zmusić. Postanowił to skorygować.
Przesunął się lekko w stronę wieszaków. Patrzyli na siebie jak para kowbojów pośrodku opuszczonego saloonu. Każde czekało aż to drugie wyciągnie broń, by móc jednym, szybkim ruchem... Narzucił na dziewczynę różowy, ohydnie gryzący się z jej strojem fartuszek.
- Miejsce kobiet jest w kuchni, nieprawdaż? - Wyszczerzył się.
W ogóle nie odpowiedziała, jedynie uśmiechała się kpiąco. Nie rozumiał o co chodzi, przynajmniej dopóki silne dłonie nie przytrzymały go brutalnie, a ich właściciel z wrodzoną gracją omal nie urwał mu głowy, nakładając inny fartuszek. Równie obrzydliwy co tamten, acz niebieski.
- Skoro tak uważasz, to czy nie powinieneś zostać w kuchni razem z Sayaką? - zapytał bardzo zadowolony z siebie T.O.P.
Popchnięty do przodu chłopak zachwiał się. Jednak niemal od razu wyprostował się jak struna i podniósł jedną z większych patelni.
- Z taką kobietą zawsze i wszędzie. - Pokiwał w zamyśleniu głową. Po chwili jednak trzasnął kolegę wałkiem w głowę. - Nie przeszkadzaj w pracy, głupi mężczyzno!
Jedyny męski osobnik w pomieszczeniu dotknął pulsującej bólem czaszki. Cofnął się o krok, by ponownie nie zostać trafionym.
- Jesteś całkowicie na... po... walony - jęknął. - Saya, nie spuszczaj go z oczu, bo jeszcze to wykorzysta.
Wyszedł z kuchni; Ji Yong teatralnie odetchnął z ulgą. Zrzucił z siebie jakże seksowny fartuszek i postanowił wyjątkowo naprawdę przysłużyć się dobru społeczności. Po odnalezieniu zachomikowanych w szafkach jajek, zwrócił się do dziewczyny:
- Ogarniasz w ogóle robienie jajecznicy?
Pokręciła lekko głową, więc bez zbędnych konwenansów stanął za nią i złapał za dłonie. Ciepłe i delikatne, tak niepasujące od wizerunku Sayaki. Przejechał po nich palcami, by jeszcze przez moment... Kiedy poczuł, jak dziewczyna sztywnieje, natychmiast przestał. Zamiast tego ulokował głowę na jej ramieniu i rozpoczął lekcję gotowania.
- Nie dawaj mi się tak, bo twój chłopiec nas zje - wymruczał jej do ucha.
Słyszał, jak przeklina pod nosem. Nie to jednak było problemem – zdecydowanie większy stanowiła noga, która omal nie znalazła się na jego kroczu. Bynajmniej nie w celach pokojowych.
- Masz rację. - Pokiwała głową. - Nie ma sensu kłócić się z facetem o coś tak... beznadziejnego.
G zamilkł. Co mógł odpowiedzieć na coś takiego? Pewnie głębsza refleksja doprowadziłaby go do znienawidzenia samego siebie i przeproszenia niewiasty za całą akcję, ale na szczęście uratowało go przybycie Seungriego. W obliczu zostania nakrytym przestał myśleć.
Chłopak uśmiechnął się do nich przyjaźnie. Kompozytor odwzajemnił uśmiech, zastanawiając się, czy maknae naprawdę niczego nie widzi, czy perfidnie umiera w duchu ze śmiechu. Na wszelki wypadek wolał się nie ruszać.
Wytrwał w tym postanowieniu dokładnie dziesięć sekund. Potem zadzwonił telefon.
Szefostwo.



***



Pomieszczenie główne. Sala audiencyjna. Komnata tortur.
Wiele nazw nosiło to miejsce, każdy zespół nazywał go inaczej – w zależności od poczucia humoru i sytuacji. Aktualnie BIG BANG ochrzcił je mianem siedziby głównej Służb Bezpieczeństwa. Teraz tylko przesłuchanie, ścieżka zdrowia i sponiewieranie przez Starą Mateczkę Han.
Piątka k-popowców stała w milczeniu, nie spuszczając wzroku ze stojącego pośrodku sali prezesa. Żaden nie pozwolił sobie nawet na chwilę rozluźnienia; wszyscy prostowali się, jakby zaraz ktoś miał ich skazać na śmierć. Albo wyrzucić z wytwórni. Na nieszczęście to porównanie nie było w obecnej sytuacji zbyt zabawne. Szczególnie w momencie, w którym na scenie pojawiła się Sayaka.
Dziewczyna w ogóle nie wydawała się przejęta. Dziarskim, niepasującym do niewiasty mocnym krokiem przemierzyła salę, by bezczelnie wręcz przykleić się do swojego chłopaka. Cała sala zamarła w oczekiwaniu na reakcję zarządu.
- Więc... co? - Nikt nie zdążył zaobserwować recepcji pana Yanga, gdyż Saya ponownie wykazała się wyjątkową odpornością na znajomość podstawowych zasad kultury.
Ktoś syknął, ktoś zmarszczył brwi. Dziewczyna nie wyglądała w żaden sposób na przejętą. Oparła się o ramię Daesunga, uśmiechając się pogardliwie. Nikt nie miał nawet nadziei, że jakiekolwiek pertraktacje - pomijając naruszenie wolności osobistej kobiety i przekupienie jej – są bezsensowne.
Mimo to prezes postanowił spróbować.
I na próbach się skończyło.
Po kilkudziesięciu minutach dyskusji, kwadransie krzyków Sayaki i jednej próbie ataku zdecydowano się na ugodę. Dziewczyna mogła, nie MIAŁA, z nimi zostać, by promować wizerunek zespołu jako otwartego na związki z fanami. Fakt, iż Saya zdecydowanie nie była fanką, zamierzano przemilczeć.
Żaden z zamieszanych w sprawę mężczyzn nie mógł uwierzyć, że ta opętana, wulgarna wariatka potrafiła przegadać najbardziej opanowanego z najbardziej opanowanych. Kiedy nawet uradowana Saya pomachała im podpisaną umową – mimo wszystko szefostwo wolało się upewnić, że niczego nie opowie później mediom – wciąż nie umieli przyjąć tego do wiadomości.
- Przecież to było logiczne, że się zgodzą. - Okazało się, iż dziewczyna należy do tego typu zwycięzców, którzy nigdy nie przestaną przechwalać się swoim tryumfem i opowiadać, jak to się go spodziewali. - Przedstawianie was jako nieczułych, pozbawionych problemów, popędu i tak dalej jest po prostu nielogiczne, durne i... - Przerwała, by zaciągnąć się papierosem. - Fanki wolą wierzyć, że mogą z wami być, nie? A ja jako genialny żywy przykład...
- Tak, wszyscy jesteśmy z ciebie dumni . - Tae Yang wystawił w jej stronę otwartą dłoń. Zrozumiała aluzję i zamilkła.
- Nie zapomnij też o najważniejszym argumencie – parsknął Seungri. - Tym o wspieraniu nas w domowych obowiązkach.
Męska część lokatorów uśmiechnęła się złośliwie. Sam fakt, że już siedzieli w kuchni był wystarczająco wymowny.
Sayaka zacisnęła usta i chuchnęła w nich dymem. Nikt nie wyglądał na przejętego, jedynie maknae popatrzył na ohydnego, rakotwórczego peta z utęsknieniem. Lider nie pozwalał mu palić z racji wieku, co sam zainteresowany uważał za idiotyczne, ale bał się zaprotestować.
- Po prostu stwierdzili, że dla dwudziestoletnich chłopców celibat jest czymś wybitnie niewskazanym. - Ji Yong odebrał dziewczynie szluga, obdarzając Seungriego kpiącym uśmiechem.
- Bo z nadmiaru gromadzących się hormonów molestują nieznajome kobiety – odparła z powagą dziewczyna.
G-Dragon roześmiał się w odpowiedzi, Sayaka zawtórowała mu po chwili. Reszta towarzystwa patrzyła na nich niepewnie w oczekiwaniu na wytłumaczenie dowcipu. Japonka jednak jedynie potarmosiła włosy kompozytora.
T.O.P postanowił nie wychodzi po raz kolejny na tego, który nie ma o niczym pojęcia. Pociągnął Daesunga za ramię i tłumacząc chęcią uczczenia rozwiązania sprawy piwem, wyciągnął go z mieszkania. Nie musiał się odwracać, by czuć na sobie wzrok lidera.



***



Wieczorem, niezobowiązująco podchmielony, przypomniał sobie o tym, że od niedawna powinien dzielić pokój z G-Dragonem. Problem polegał na tym, iż lider akurat tego sobie nie przypomniał. Po kilku minutach dobijania do drzwi beat boxer nie doczekał się żadnej reakcji. Mimo wszystko był w zbyt filozoficznym humorze, by dalej walczyć o dostęp do pokoju. Rozważając znaczenie wierszy Sylvii Plath, oparł się o drzwi.



***



T.O.P skrzywił się, boleśnie uzmysławiając sobie z ilu mięśni składa się jego ciało. Żadna lekcja biologii nie dokonała tyle, ile jedna noc spędzona pod drzwiami. Próbował sobie przypomnieć, co powinien zrobić, by ciało przestało go boleć, ale został bezczelnie zignorowany przez płat brzeżny. Widocznie jego mózg stwierdził, że tę informację pozna innym razem.
Ruszył w stronę kuchni, z której dobiegały go głosy i całkiem przyjemny zapach. Na tyle przyjemny, żeby jego żołądek zakwilił z rozpaczy. Choi Seung Hyun postanowił się ulitować nad pokrzywdzonym organem i ruszył ku źródłu przyszłych rozkoszy podniebienia. W optymistycznym wydaniu, rzecz jasna.
Zaskoczenie uderzyło go, podwórkowo mówiąc, glanem w ryj. Wyraźnie rozbawiony Ji Yong trzymał nadgarstki Sayaki, manipulując w ten sposób trzymaną przez nią patelnią. Oboje wyglądali na bardzo zadowolonych z sytuacji, swojej pozycji i zachowania. Biorąc pod uwagę fakt, że ledwie wczoraj Tempo zajmował się głównie powstrzymywaniem ich, by nie zamordowali siebie nawzajem, miał pełne prawo czuć zdziwienie.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i szepnęła coś do lidera. T.O.P dałby sobie uciąć rękę, że nie było to w żaden sposób powiązane z wczorajszą wiązanką na temat wyrywania genitaliów i wpychania ich do ust irytujących ją osobników.
Gdyby Bóg respektował takie wewnętrzne zakłady, drugi raper mógłby już poszczycić się uciętą prawicą.
- Spierdalaj, tępa szmato – syknął nieco głośniej kompozytor.
Sayaka pokręciła głową i nadepnęła mu na stopę. G-Dragon odskoczył w samą porę. Błysnął metal na końcu ściągniętego z blatu widelca, rozległ się bojowy okrzyk. Dziewczyna pochwyciła nożyk do krojenia owoców i ustawiła się w pozycji bojowej. Szczęk stali rozbrzmiał po pomieszczeniu.
Beat boxer doszedł do wniosku, że powinien zostawić wariatów z wariatami. Zawisł nad lodówką, wyciągnął okropny, niskokaloryczny jogurt i wyminął walczącą parkę, by wydobyć łyżeczkę z odmętów szafki.
Wbrew międzynarodowym zasadom savoir-vivre'u oparł łokcie na stole. Po chwili dołączyła do nich jego głowa, która z niewiadomych przyczyn wydawała się zdecydowanie za ciężka. W leżąco-siedzącej pozycji obserwował pojedynek mistrzów walki.
- Widzę, żeś w formie. Mimo pewnych czynników – stwierdził.
Na moment wybity z rytmu Ji Yong omal nie uniknął przecinającego powietrze jak błyskawica ataku od góry. Co prawda, takie trafienie w najgorszym wypadku mogłoby mu lekko przeciąć kawałek skóry, ale Seung Hyun już zdążył zauważyć, iż w tej walce chodziło przede wszystkim nie o zwycięstwo, ale o to, by wyjść bez szwanku. Albo przynajmniej w gorszym stanie niż przeciwnik.
- Jeżeli starasz się nawiązać do pewnej sytuacji, to myślałem, że już o tym mówiliśmy i nie będziemy do tego wracać...
Sayaka przybrała pozę chińskiego mędrca i zaatakowała niechronioną flankę G. Ostrze nożyka nie wyrządziło jednak żadnych szkód – większe ślady zostawiło dźgnięcie widelcem zafundowane w następnej sekundzie kobiecie.
- Miałem na myśli materialny powód, dla którego twoje emocje przybrały takie odwrót, ale cóż... - Tempo podniósł głowę ze słabym uśmiechem. - Wyjaśnisz naszej drogiej Sayi o co chodzi czy ja mam to zrobić?
Bojowy nastrój dziewczyny należało już zaliczyć do przeszłości. Wpatrywała się w Ji Yonga z typowo kobiecym, wścibskim wyrazem twarzy.
- Ani się waż – syknął lider.
T.O.P zbyt dobrze się bawił, by spełnić polecenie.
- Saya, Dae mówił, że namierzył cię, bo pisałaś o nim dobre yaoi – zwrócił się do dziewczyny. - Kto by pomyślał, że lubi takie rzeczy, prawda, Kwon?
Uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy Japonka powoli pokiwała głową, analizując coś w głowie. Uśmiech pogłębił się, gdy przeniósł wzrok na twarz lidera. Wyglądał jakby nie mógł się zdecydować, czy wybuchnąć gniewem, czy dać upust panicznemu przerażeniu. Naprawdę aż tak bał się, że TO wyjdzie...?
- Pierdolisz – żachnął się w końcu kompozytor. - Spierdalaj stąd.
Beat boxer posłusznie wstał, ale jedynie po to, by znaleźć się bliżej G. Oparł głowę na jego ramieniu i wyszczerzył się do Sayaki. Dziewczyna nie odpowiedziała uśmiechem – wpatrywała się w nich z nieodgadnioną miną.
- Zachowuj się w obecności damy! - zakrzyknął teatralnie urażony Seung Hyun. - Chociaż osobiście zaczynam wątpić, czy interesowałaby cię obecność JAKIEJKOLWIEK damy.
Odchylił się, gdy główny raper wyprowadził cios. Skrzywił się z niesmakiem, po czym zgarnął jogurt oraz łyżeczkę. Stanął na środku kuchni, grzecznie ukłonił i wyszedł z pomieszczenia.
- Gdybym sprzedała informację o waszej dzisiejszej kłótni reporterom, byłabym milionerką – usłyszał jęk Sayaki. - Pieprzony Dae, czasami wolę, żeby go nie było.
- A co niby takiego ciekawego było w naszej sprzeczce?
T.O.P mógł się założyć, że dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Preferuję Taeyang x V.I, więc mnie nie pytaj.
Beat boxer zakrztusił się malowniczo. Łapał rozpaczliwie powietrze, próbując zawołać kogoś, kto mógłby mu pomóc. Nikt jednak go nie słyszał. Pochylił się z zamiarem wyplucia tego, co...
Świst powietrza, po którym nastąpiło uderzenie w plecy brzmiał jak wybawienie. T.O.P nigdy nie podejrzewał się o skłonności masochistyczne, lecz z każdym razem czuł się lepiej. W końcu odetchnął pełną piersią.
Odwrócił się, by zobaczyć stojącą za nim Sayakę. Kobieta uśmiechnęła się czarująco.
- Ale nie bój nic, G-Topa też lubię.

Bogowie, jakież to straszne siły puścił w ruch?!